nie pytaj, po co tam była - pytaj, dlaczego on to zrobił
"Gdy obwiniasz ją za sukienkę, sprawca dziękuje ci za pretekst." – Bałaganiara
"Sama tego chciała", "Na pewno go sprowokowała", "Po co szła tamtą ulicą?" – takie słowa pojawiają się zawsze, gdy mowa jest o jakiejkolwiek przemocy wobec kobiety. Ich autorom często zadaję jedno pytanie: "A jeśli to spotkałoby twoją siostrę, córkę, przyjaciółkę? Też byś powiedział/-a, że to jej wina?". Częściej odpowiedzią jest cisza, ale jeśli już ktoś decyduje się mi odpowiedzieć to padają słowa, że: "Mojej córce to by się nie stało, bo jest dobrze wychowana". Jest drobny problem w takim rozumowaniu (poza oczywiście iluzją kontroli). To przerzucanie odpowiedzialności za niedopuszczanie do przemocy na ofiarę. A powinno być tak by to synowie byli wychowywani by nie krzywdzić i wykorzystywać sytuacje a nie córki by uważały.
Kilka lat temu w Polsce głośno było o sprawie kobiety, która została porwana, przetrzymywana i wykorzystywana wbrew swojej woli przez grupę mężczyzn. Wydawałoby się, że historia wywoła jednoznaczne oburzenie i współczucie wobec ofiary. No właśnie…wydawałoby się, bo przecież "Po co wsiadała do ich samochodu?". Zaczęłam się wtedy zastanawiać – Czy miliony mężczyzn, którzy codziennie wsiadają do taksówek, będą winni, jeśli kierowca ich zaatakuje? Bo przecież, według logiki "po co…", odpowiedzialność jest po stronie zaatakowanego, który nie powinien zaufać kierowcy. Brzmi jak scenariusz kiepskiego thrillera? A jednak właśnie tak wygląda rzeczywistość kobiet, od których oczekuje się, że powinny planować każdy krok, każdy wybór ubrania, każdą ulicę, którą przejdą – jakby były twórczyniami własnej przemocy.
Nikt nie mówi mężczyźnie: "Po co miałeś przy sobie portfel, skoro wiedziałeś, że możesz zostać okradziony?". Nikt nie pyta pobitego chłopaka: "Po co szedłeś w tej koszulce na tę dzielnicę?" Bo gdy zadaje się im takie pytania wydają się absurdalne. Dla każdego jest oczywiste, że ani portfel ani określony T-shirt nie jest zaproszeniem do kradzieży czy pobicia. Ale kiedy krzywda spotyka kobietę – wtedy nagle zaczyna się śledztwo w sprawie jej decyzji, wyglądu i zachowania. Jakby istniało magiczne równanie: zły wybór = wina kobiety. Tymczasem jedynym równaniem, które ma tu sens to: przemoc = decyzja sprawcy. I kropka.
Jest też kolejny problem z "sama sobie winna" – wg badań, większość kobiet doświadcza przemocy ze strony osób, które znały od dawna i ufały im – partnerzy, członkowie rodziny lub znajomi. Nie obcy z krzaków czy taksówki, tylko „swój chłop” okazuje się być oprawcą – i co wtedy? Jak w takim wypadku mają się słowa, że "sama się prosiła"?
Odnoszę wrażenie, że słowa "Ja bym się tak nie zachowała, więc mnie to nie spotka" to nic innego jak tworzenie mechanizmu obronnego polegającego na wyszukaniu tego, co "zgubiło ofiarę" by czuć spokój zmieszany z przekonaniem, że ich to nie dotyczy. I ok, zachowanie ostrożności może zmniejszyć prawdopodobieństwo przemocy, ale tego nie warunkuje. Z prostego powodu: to sprawca jest odpowiedzialny za naruszenie cudzych granic – to zawsze jego decyzja, a nie ofiary.
Marzy mi się, aby ludzie przestali szukać wymówek i usprawiedliwień dla sprawcy poprzez ocenę wyglądu czy decyzji ofiary. Aby przestali mówić "Została zgwałcona" a zaczęli mówić "On ją zgwałcił" przerzucając wagę odpowiedzialności na odpowiednią stronę. Aby przestali milczeć widząc niesprawiedliwe komentarze – jeden mocny argument, który może sprawić, że ktoś się następnym razem zastanowi przed ocenianiem. Jeśli nie zaczniemy zmieniać narracji dziś, to jutro znów będziemy czytać te same obrzydliwe komentarze pod kolejnym dramatem.
Komentarze
Prześlij komentarz