wolność narzekania
Były wybory. Ważne wybory. Takie, od których zależało, czy w Polsce skończy się to wieczne szczucie – w telewizji, na fejsie, przy wigilijnym stole. I nie zliczę, ile razy widziałam tę perełkę logiki: „Nie idziesz na wybory, to nie narzekaj potem”. Wiecie, co? Mam z tym problem. Bo niby dlaczego ktoś, kto nie pobiegł wrzucić kartki do urny, miałby stracić prawo do krytyki działań wybranego rządu?
Zapodam kilka przykładów, które – mam nadzieję – pięknie pokażą, jak ten argument kuleje na obie nogi.
Wyobraźmy sobie Piotrka. Idzie na wybory, głosuje na partię X, a wygrywa partia Y, wprowadzając pomysły, które Piotrkowi bardzo nie w smak. Czy ma siedzieć cicho, bo „głosował, ale nie na tych, co trzeba”? To jakby powiedzieć kobiecie, która wybrała faceta mimo plotek o jego przemocy: ‚Sama chciałaś, to nie jęcz, jak Cię bije’. Wiecie, takiej, co wyszła z toksycznej rodziny, gdzie przemoc była chlebem powszednim, ale nikt jej nie nauczył, że można inaczej – i teraz wierzy w słodkie obietnice, bo nie przepracowała sobie tego bagna. W wyborach też mamy obietnice godne Oscara, głosujesz, bo tak Cię wychowano, a potem co? Brak idealnego wyboru ma Ci zamknąć usta? Przepraszam, ale to nie demokracja, to toksyczny związek z kampanią w tle.
Mówisz, że przykład nie pasuje Ci do tezy? Proszę, kolejny: w firmie jest konkurs na kierownika. Kilku kandydatów, pracownicy głosują. Patrycja nie zagłosowała, bo uznała, że wszyscy się nie nadają. Nowy kierownik okazuje się toksycznym dupkiem, który zamienia dział w piekło. I co, Patrycja ma milczeć, bo nie zaznaczyła nazwiska? Serio, nie może zgłosić jego chamstwa, bo nie wybrała „mniejszego zła”? To nie demokracja, to korporacyjny zamordyzm z pieczątką „twoja wina”.
Mocniejszy przykład? Jasne: Jest sobie Kasia. Kasia nie poszła na wybory, bo może miała dość politycznego cyrku albo po prostu zapomniała. Parę miesięcy później zachodzi w ciążę. Ciąża okazuje się zagrożona, Kasia decyduje się na aborcję, idzie do szpitala, a tam (niespodzianka) dowiaduje się, że musi umrzeć w majestacie prawa, bo nowa władza, wybrana przez tych „bardziej odpowiedzialnych od niej” obywateli, zakazała usuwania ciąży nawet w takich przypadkach. I co teraz? Kasia ma zamknąć buzię i grzecznie czekać na zgon, bo nie machnęła długopisem nad kartką? No błagam, serio???
Mam jeszcze jeden problem z tymi, co rzucają „nie narzekaj”. Nie widzą nieścisłości, gdy Polak mieszkający na stałe za granicą, głosuje na przyszłość kraju, w którym nie płaci podatków i w żaden sposób nie odczuwa konsekwencji tych wyborów. On, o ironio, ma pełne prawo narzekać, bo przecież spełnił swój „obywatelski obowiązek”. A Kasia, która tu żyje i tu cierpi? Sorry, Kasiu, trzeba było wstać z kanapy.
To wszystko pachnie mi jakimś subtelnym zamordyzmem. Wolność – ta prawdziwa, nie z plakatu – polega na tym, że każdy może komentować decyzje rządu. Bez biletu wstępu w postaci pieczątki z lokalu wyborczego. Jeszcze nie wymyślono prawa, które by tego zabraniało.
Więc może zamiast rzucać hasłami o „nienarzekaniu” zastanówmy się, dlaczego w ogóle musimy narzekać.
Komentarze
Prześlij komentarz