dzieci mają prawo, ja też...do ciszy

Rozumiem, że dzieci to dzieci – mają w sobie mnóstwo energii, a swoje emocje wyrażają tak, jak potrafią: płaczem, krzykiem, ruchem. To naturalne, szczególnie gdy coś jest nie tak. Jako dorośli musimy to akceptować, bo maluchy dopiero uczą się świata, a my powinniśmy im na to pozwolić.
Ale zrozumienie dziecięcych potrzeb nie oznacza, że muszę ich doświadczać wszędzie. Jestem osobą, która bardzo ceni sobie spokój – łatwo czuję się przebodźcowana, więc szukam miejsc, gdzie mogę naprawdę odpocząć. Nie chodzi tylko o leżenie na kanapie w domu, bo odpoczynek to dla mnie także zmiana otoczenia: wyjście do przytulnej kawiarni, restauracji, gdzie mogę się wyciszyć, poczytać książkę albo po prostu pomyśleć. Niestety, często w takich miejscach relaks przerywa hałas – dziecko wali łyżeczką o stolik, inne biega między stolikami, a jeszcze inne głośno wyraża swoje niezadowolenie. W takich momentach marzę o przestrzeniach, które byłyby reklamowane jako „dla dorosłych” – miejsc, gdzie mogłabym znaleźć chwilę ciszy.
Ktoś mógłby powiedzieć: „To odpoczywaj w domu”. Ale to nie takie proste. Ograniczenie odpoczynku do czterech ścian to jak zabranie mi możliwości wyboru – przecież każdy z nas czasem potrzebuje wyjść, zmienić otoczenie, poczuć się częścią świata, ale na własnych zasadach. To działa w obie strony: tak jak ja nie chcę, by ktoś kazał mi siedzieć w domu tylko dlatego, że przeszkadza mi dziecięcy hałas, tak samo nie fair jest mówić, że dzieci powinny być tylko w miejscach dla nich przeznaczonych, jak place zabaw czy Legolandy. Ani jedno, ani drugie nie jest rozwiązaniem – obie postawy ograniczają wolność wyboru. Chodzi o równowagę: dzieci mają prawo być dziećmi, ale dorośli też mają prawo do przestrzeni, w której mogą się zregenerować. Nie chcę nikomu odbierać prawa do korzystania z publicznych miejsc – chcę tylko, by moja potrzeba spokoju też została dostrzeżona.
Dlatego podoba mi się pomysł tworzenia „stref ciszy” albo „przestrzeni dla dorosłych” – miejsc, gdzie priorytetem jest spokój, bez hałasu i bieganiny. Nie chodzi o wykluczanie dzieci – określenie „strefa wolna od dzieci” brzmi zbyt ostro i budzi niepotrzebne emocje, jakbyśmy chcieli je wyrzucić. „Strefa ciszy” brzmi lepiej, bo jasno mówi, o co chodzi: o komfort wszystkich, którzy w danym miejscu szukają spokoju. Takie przestrzenie mogłyby działać na przykład w wybranych godzinach albo być wyraźnie oznaczone, żeby każdy wiedział, czego się spodziewać.
Wg mnie najważniejsze w tym wszystkim jest zrozumienie, że każda strona ma swoje potrzeby. Dzieci powinny mieć przestrzeń, by uczyć się i poznawać świat na swój sposób – czasem hałaśliwie, czasem chaotycznie. Ale dorośli też zasługują na miejsca, gdzie mogą odpocząć od tego zgiełku. Problem w tym, że często myślimy jak Anakin Skywalker na Mustafar: „Jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś moim wrogiem”. Skupiamy się tylko na własnych potrzebach, zapominając o spojrzeniu na drugą stronę medalu – a to prowadzi do niepotrzebnych konfliktów. Zamiast narzekać na dzieci w kawiarniach albo na dorosłych, którzy proszą o ciszę, może warto pomyśleć o kompromisie? Trochę wyrozumiałości z obu stron mogłoby zdziałać cuda. W końcu każdy z nas czasem potrzebuje chwili dla siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz