Polecane posty

inkluzywność czy łowy na słowa?

Czarny napis "inkluzywność czy łowy na słowa?" na białym tle

„Każda cnota doprowadzona do skrajności staje się wadą.” – Arystoteles


Pewnie wielu z Was słyszało w odpowiedzi na swoje uwagi: „Nie można już nic powiedzieć”. A może sami kiedyś tak powiedzieliście komuś, kto zwrócił uwagę na Wasze słowa? Tak, chodzi mi o poprawność polityczną. Ale zanim niektórzy ucieszą się, że uznam ją za „wroga publicznego numer 1”, od razu zaznaczę – dla mnie to pojęcie pozytywne. To po prostu język, który nie rani i nie wyklucza. Świadomość, jaką moc mają słowa – i odpowiedzialność za ich użycie. Coś, co powinno być normą, a nie tematem histerycznych debat.

Tymczasem niektórzy chcieliby widzieć w niej zamach na wolność słowa, jakby za wszystkim stała jakaś tajna komisja układająca „listę słów zakazanych”. Coś Wam zdradzę – świat nie działa aż tak „ciekawie”. A jeśli ktoś naprawdę tak myśli, może warto się zastanowić, czy przypadkiem sam nie kieruje się uprzedzeniami.

Nie mniej prawdziwa poprawność polityczna nie polega na chodzeniu na palcach ani doszukiwaniu się zła w każdym zdaniu. 

I tu dochodzimy do sedna, które skłoniło mnie do napisania tego tekstu. Nawet jako zwolenniczka języka inkluzywnego, widzę pewien paradoks. Ci, którzy z największą pasją walczą o równość, czasem jako pierwsi widzą kolory, orientacje i etykietki – tam, gdzie inni widzą po prostu ludzi.

Przykład z życia: podczas dyskusji o brutalnym aresztowaniu George’a Floyda wspomniałam, że miał problemy z prawem – natychmiast usłyszałam, że jestem rasistką, mimo że nie odnosiłam się do koloru skóry. Podobnie, gdy powiedziałam, że osoba LGBT powinna ponieść konsekwencje przestępstwa – zostałam nazwana homofobką. W obu przypadkach zgrzyt był oczywisty: to nie ja, tylko moi rozmówcy, skojarzyli „przestępcę” z rasą czy orientacją.

Kto więc naprawdę myślał stereotypami? Ja – oceniając czyny, czy ci, którzy słysząc „przestępca”, automatycznie zobaczyli kolor skóry albo tożsamość płciową? Mam wrażenie, że ci, którzy zarzucali mi rasizm czy homofobię, tak bardzo chcą „bronić” przed uprzedzeniami, że sami widzą świat przez pryzmat podziałów, które rzekomo zwalczają.

Jasne, mam świadomość, że wiele osób doświadcza prześladowań czy są oceniane przez pryzmat stereotypów. Nie mniej zmieniając poprawność polityczną w „polowanie na czarownice” i doszukując się uprzedzeń w każdym słowie, narzucamy innym własne interpretacje, przypisując intencje, których nie mieli. A kiedy uzasadniona krytyka staje się „rasizmem”, „homofobią” czy „seksizmem”, te pojęcia tracą znaczenie, a inkluzywny język – sens. W rezultacie niektórzy zaczynają mówić jeszcze ostrzej – z przekory. I to nikomu nie służy. 

Nie unikam obraźliwych określeń z lęku przed „policją poprawności”, ale z szacunku. Jednocześnie chcę móc powiedzieć, że ktoś popełnił przestępstwo – bez obawy, że zostanę oskarżona o uprzedzenia. Krytyka czynów to nie dyskryminacja, a refleksja nad językiem – to dojrzałość, nie cenzura. Choć wiem, że niektórzy „bojownicy wolności słowa” widzą to inaczej.

Krytykujmy. Stawiajmy granice. Ale zostawmy też miejsce na intencję, kontekst i zdrowy rozsądek. Bo kiedy zaczynamy bać się własnych słów, przestajemy się naprawdę komunikować. Warto o tym pamiętać, zanim kolejny raz uznamy, że każde słowo to atak. Szacunek nie potrzebuje ekwilibrystyki słownej – wystarczy empatia, zrozumienie i odrobina dobrej woli.

Komentarze

Pamiętasz, kim byłeś, zanim świat powiedział Ci, kim powinieneś być? Charles Bukowski