za fasadą fioletu
„Niektóre społeczności są jak lustro – pokazują, kim naprawdę jesteśmy. A czasem pokazują, kim nigdy nie chcieliśmy być.” — bałaganiara
Kilka lat temu dołączyłam do fandomu ARMY. Na początku widziałam ludzi dbających o środowisko, organizujących zbiórki na szczytne cele, no po prostu społeczność marzeń. Myślałam, że to grupa, która naprawdę łapie, o co chodzi BTS w swoich tekstach – akceptacja, szacunek, te sprawy. Czułam, że to coś o niebo lepszego niż fandom Gwiezdnych Wojen, gdzie od lat wkurzała mnie pogarda wobec części fanów i aktorów prequeli. Och, jakże się myliłam.
Z czasem zaczęłam widzieć, że pod tą piękną fasadą kryje się coś zupełnie innego. Fanatyzm i hipokryzja. ARMY, która uważa się za ósmy cud świata – bo przecież dbają o planetę, „łączą kropki” jak jacyś detektywi geniusze – ale nie odróżnia hejtu od krytyki ani nie widzi toksyczności w tekstach piosenek, które ostatnio wypuścił jeden z członków BTS.
Wystarczy powiedzieć: „Ta piosenka mi się nie podoba” albo „Ten strój wygląda dziwnie na dorosłych facetach”, a już jesteś hejterem, który powinien spakować manatki i wypisać się z fandomu – ot, taka łagodna reprymenda od strażników gustu. Spróbuj zauważyć coś bardziej osobistego, typu: „Wydaje mi się, że ma problem z alkoholem” – wtedy zaczyna się prawdziwa jazda, bo przecież nie jesteś „specjalistą od alkoholizmu”. (tylko czy trzeba nim być, aby zauważyć, że ktoś poprzez alko próbuje sobie radzić ze swoimi „demonami”?). Jeśli pochwalisz się na mediach społecznościowych, że dostałaś coś od BTS na koncercie – wtedy fala „serdecznych” życzeń śmierci wręcz ciebie zalewa. To samo spotyka ludzi blisko zespołu, choćby tancerzy z teledysku.
To społeczność, która z jednej strony płacze nad brakiem szacunku dla prywatności idoli, a z drugiej bez mrugnięcia okiem rozsyła – na privie czy publicznie – treści naruszające tę prywatność. Nie tylko BTS, ale i ich rodzin czy znajomych „bo to przecież publiczne” – jakby to wszystko usprawiedliwiało. Krytykują psychofanów na lotniskach, ale sami oglądają streamy z przylotów i odlotów, nakręcając ten cyrk. Życzą idolom szczęścia, ale gdy tylko pojawi się plotka o romantycznym związku któregoś z nich, wybucha afera, jakby miłość była zbrodnią. No wiecie, szczęście tak, ale tylko na MOICH warunkach.
Do tego dochodzi obsesja na punkcie rekordów, streamów i kupowania merchu na tony. Teksty piosenek? Przekaz? Kogo to obchodzi! Liczy się wygląd chłopaków i kolejne trofea na półce.
A ja polubiłam BTS właśnie za to, co niosą ich słowa – to one dały mi siłę, by walczyć o siebie, a nie ich fryzury czy liczba sprzedanych płyt albo zdobytych nagród. Sądziłam, że znajdę tam osoby, które mają podobnie jak ja i podobnie jak ja chcą zagłębić się w przekaz płynący z ich twórczości.
Kocham BTS, ale brzydzę się 90% tego fandomu. Toksyczność tej części fandomu może tylko zaszkodzić zespołowi – bo kto z zewnątrz zechce ich słuchać, widząc najpierw to bagno?
Odcięłam się od ARMY, bo nie chcę, by kojarzono mnie z tym syfem. Tak jak nie godziłam się na toksyczność w fandomie SW, tak nie zgadzam się na nią tutaj.
Komentarze
Prześlij komentarz