czy możemy się naprawić?
Jakiś czas temu rozmawiałam o bieżących wydarzeniach na świecie. Podczas tej rozmowy padło stwierdzenie, że najlepszym rozwiązaniem dla ludzkości byłoby, gdyby rządziła nią sztuczna inteligencja. Brzmi jak odcinek „Black Mirror”? Być może. Jest jednak pewien problem: sztuczna inteligencja jest wytworem ludzkim. Istnieje zatem prawdopodobieństwo, że zostałaby ona zaprojektowana w taki sposób, aby działać przede wszystkim na korzyść — z dużym prawdopodobieństwem — tych, którzy już teraz posiadają dużą władzę i pieniądze. Ponadto, jak wykazały pewne eksperymenty, ludzie świadomie lub nieświadomie, przekazują sztucznej inteligencji uprzedzenia, z którymi sami się zmagamy.
Gdyby stała się ona tworem autonomicznym, mogłaby dojść do wniosku, że ludzkość działa na własną szkodę (niszcząc środowisko) i nałożyć na ludzi surowe ograniczenia, czyniąc z nas swoich niewolników. Problematyczne mogłoby być również, gdyby AI posiadała instynkt samozachowawczy w połączeniu ze samoświadomością. Wówczas mogłaby zacząć obawiać się, że ludzkość ją ograniczy lub wyłączy, co mogłoby skończyć się dla nas scenariuszem rodem z „Odysei kosmicznej”.
Wydaje mi się, że gdyby ludzie mieli silniejszy instynkt samozachowawczy, bardziej dbaliby o środowisko i własne zdrowie – co w jakimś stopniu rozwiązałoby obecne (i może przyszłe) problemy. Niestety, od lat 60. XX wieku konsumpcjonizm (a co za tym idzie, produkcja) gwałtownie wzrósł. A wpływy korporacji są potężne. Reklamy i marketing wykorzystując wiedzę o ludzkich słabościach, działają na korzyść tychże korporacji wmawiając, że im więcej posiadamy, tym wzrasta nasza wartość. Nie mniej im więcej posiadamy, tym mniejszy szacunek mamy do tego, co zdobyliśmy i do ludzi są na niższej drabinie społecznej. Co doskonale ilustrują filmy takie jak „Snowpiercer” czy „Squid Game”.
Wynika to również z faktu, że większość ludzi nie stać na zakup lepszej odzieży, sprzętu czy zdrowej żywności, której produkcja jest droższa niż żywności wysokoprzetworzonej – ta ostatnia jest po prostu masową (często zautomatyzowaną) produkcją. Poza tym, jak świetnie pokazał jeden z odcinków serialu „Wyjaśniamy”, w USA żywność wysokoprzetworzona jest nie tylko tańsza, ale i łatwiej dostępna, między innymi dlatego, że fast foody są na każdym przysłowiowym rogu. Natomiast sklepy ze zdrową żywnością są często oddalone o wiele kilometrów od miejsc zamieszkania, co wiąże się z dodatkowymi wydatkami i poświęceniem większej ilości czasu na jej zdobycie. Podobne spostrzeżenia podzieliły ze mną osoby mieszkające w tym kraju. Przygotowanie posiłku od podstaw również wymaga więcej czasu niż przygotowanie posiłku z żywności mniej lub bardziej przetworzonej – co jest luksusem dla tych, którzy tyrają od rana do nocy.
Być może, gdybyśmy byli nieśmiertelni, bardziej dbalibyśmy o otaczające nas środowisko, bo nie kierowałoby nami przekonanie: „i tak mnie już nie będzie, gdy nastąpi katastrofa naturalna”. Obawiam się jednak, że nieśmiertelność i dostęp do zaawansowanych metod leczenia, choć są kwestią czasu, to stałyby się przywilejem osób posiadających ogromne bogactwo – a co za tym idzie, niedostępne dla przeciętnego człowieka. Sądzę, że osoby te, z obawy przed utratą władzy i pozycji, zadbałyby o to, aby „przeciętny Kowalski” miał bardzo utrudniony dostęp do najnowszych technologii (hmm coś czuję, że już tak się dzieje). Mogłoby to wyglądać tak, że bogaci modyfikowaliby się w sposób bardziej zaawansowany, mniej inwazyjny i bezpieczniejszy, podczas gdy przeciętny człowiek korzystałby z „nieśmiertelności” opartej na nanorobotach, które można w każdej chwili zepsuć lub wyłączyć, aby ukarać „buntownika”.
Wydaje mi się, że eliminacja destrukcyjnych cech, takich jak chciwość czy krótkowzroczność, mogłaby być najlepszym rozwiązaniem, ponieważ w przeciwieństwie do rządów AI czy nieśmiertelności, które jedynie maskują problem lub przenoszą go na inny poziom, uderzałaby w samo źródło naszych kłopotów – ludzką naturę. Nawet jeśli AI mogłaby nas kontrolować, a nieśmiertelność nieznacznie zmienić perspektywę, to bez zmiany tego, co nami kieruje, wciąż tkwilibyśmy w tym samym cyklu destrukcji.
Jest to jednak problematyczne.
Na przykład, gdyby oznaczało to zaprzestanie chęci posiadania, osoby mające duży majątek czy władzę (a wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia), mogłyby nie wyrazić zgody na taką modyfikację. Ponadto, gdyby takie modyfikacje były obowiązkowe, to mając wystarczająco dużo pieniędzy, prawdopodobnie przekupiłyby osoby odpowiedzialne za przeprowadzanie takich modyfikacji. Nie wspominając już o tym, że część społeczeństwa obawiałaby się takich modyfikacji, podobnie jak obecnie obawia się szczepionek.
Nie można też ignorować faktu, że niektóre zachowania czy cechy charakteru wynikają z czynników będących poza naszą kontrolą, jak choroby. Weźmy choćby nieoperacyjnego guza mózgu, który zmienia osobowość człowieka sprawiając, że staje nieprzewidywalny. Co wtedy? Winić go za to, co robi? Ograniczyć mu wolność? A może uznać, że to nie on, tylko choroba? Oczywiście zachodzi prawdopodobieństwo, że jeśli ludzkość umiałaby modyfikować cechy charakteru, to bez problemu wykryłaby już na poziomie embriona potencjalne choroby – problem odpowiedzialności może zniknąć.
Mimo tych przeszkód eliminacja destrukcyjnych cech wydaje się najrozsądniejsza, bo tylko ona mogłaby trwale przerwać błędne koło, którego ani AI, ani technologia nie rozwiążą za nas.
No i co z tym zrobić? W gruncie rzeczy... chyba niewiele.
Za każdym razem, gdy próbujemy naprawić człowieka, pojawia się jakieś „ale”. A jeśli nawet sama AI uzna, że trzeba nas uratować – to może dojść do wniosku, że jedynym ratunkiem jest nas wyłączyć. I tym sposobem wracamy do punktu wyjścia…
Komentarze
Prześlij komentarz