miłość pod warunkiem. czy Bóg jest narcyzem?
„Nie chodzi o to, by zrozumieć wszystko. Chodzi o to, by
pogodzić się z tym, że nie wszystko zależy od nas.” - bałaganiara
Wyobraź sobie, że Twój szef mówi do Ciebie:
„Rób wszystko, co Ci każę, bez zadawania pytań, bez wątpliwości. I pamiętaj – masz mnie chwalić publicznie. Jak dobrze pójdzie, dostaniesz podwyżkę i awans. A jak nie... to Cię zwolnię i zrobię wszystko, żebyś już nigdzie nie znalazł roboty.”
Brzmi jak scenariusz z toksycznego korpo? Ok, to idziemy dalej.
Twój partner dodaje:
„Jeśli bez szemrania spełnisz wszystkie moje oczekiwania, bezdyskusyjnie, i będziesz wszystkim mówić, jaki jestem cudowny, to będę Cię kochać bez końca. Ale jeśli przestaniesz mnie wychwalać, jeśli choćby drgniesz z wątpliwością, to znikam – a ludzie będą patrzeć na Ciebie jak na potwora.”
I teraz pytanie za sto punktów: Czy to jest miłość czy może emocjonalne piekło?
Zakładam (a przynajmniej mam nadzieję), że większość z nas odrzuca takich zaborczych narcyzów i manipulatorów czy to w wersji szefa czy w wersji drugiej połówki. Bo takie relacje to toksyczność w wersji full HD – prawda?
Niemniej wielu z nas przyjmuje bezrefleksyjnie narrację religijną, w której Bóg oczekuje dokładnie tego samego, tylko w wersji z wiecznością w tle. Jeśli wyobrażamy sobie Boga jako istotę doskonałą – pełną mądrości, dobroci, cierpliwości i bezwarunkowej miłości – to czy naprawdę pasuje do tego obraz kogoś, kto żąda czci pod groźbą wiecznego ognia?
Najczęstszy kontrargument, który pada w dyskusjach, gdy poruszany jest ten temat? „Niezbadane są wyroki boskie.” Zachowania, które u ludzi nazywamy przemocą emocjonalną, szantażem, narcyzmem... nagle stają się „tajemnicą wiary”, gdy mówimy o Bogu?
Ale hej – czy naprawdę jest tu coś aż tak niezrozumiałego?
Jeśli wyobrażamy sobie Boga jako istotę doskonałą z nieskończoną dobrocią i mądrością, to logiczne jest, że powinien być wolny od cech, które u ludzi oceniamy jako toksyczne lub wręcz patologiczne.
Przyznaje, jestem ateistką i nie wiem czy jakiekolwiek bóstwo istnieje i czy posiada faktycznie te atrybuty jakie mu się przypisuje. Nie mniej, uważam po prostu, że istota będąca z definicji wszechdobra nie powinna posiadać cechy, które są bezsprzecznie złe.
I wydaje mi się, że sposób, w jaki Go przedstawiamy, często mówi więcej o nas niż o Nim samym.
*Nie zamierzam obrażać Twojej potrzeby wiary w opiekuńczą istotę. Chcę tylko zapytać, czy obraz Boga, który przyjmujemy, to naprawdę ucieleśnienie wszechdobroci i miłości – czy może raczej emocjonalna umowa z paragrafem o wiecznym piekle w razie niedopełnienia warunków.
Komentarze
Prześlij komentarz