Polecane posty

Janusz

Czarny napis "janusz" na białym tle

Od pewnego czasu szukam nowej pracy - jedna oferta szybko odpadła, bo okazało się, iż „zapomniano” napisać w ogłoszeniu, że obowiązkiem pracownika będzie
dzwonienie do rodziców i namawianie ich do skorzystania z oferty tej firmy. No wiecie, taki trochę nieśmieszny joke. W sumie to nawet mnie rozbawił, bo lubię czarny humor. Druga oferta (już ok) doszłam do ostatniego etapu rekrutacji - wybrali kogoś innego.

I teraz główny bohater historii – firma oferująca usługi VOIP. W ogłoszeniu podano, że to praca zdalna na umowę o pracę a pensja to 4-5 tys. brutto i umowa o pracę (stanowisko obsługa klienta). Myślę sobie no wow, to nie jest tak oczywista umowa, bo przeważnie na takim stanowisku jest umowa zlecenie. Wysyłam CV i bardzo szybko otrzymałam telefon od miłej Pani, która zadała mi dość zastanawiające pytanie „Czy jestem osobą, która umie zasugerować swojemu przełożonemu, że coś trzeba zmienić, coś naprawić itp. Czy też może jestem szarą myszką?”. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że lubię sugerować zmiany w firmie, szczególnie jak dostaję sygnały od klientów, że warto coś zmienić. No i myślę sobie „O chyba nawet całkiem ok, może będzie tak jak kiedyś, że ktoś będzie chciał wysłuchać moich sugestii”.

Po ok. 2 dniach dzwoni do mnie sam on – szef szefów. W sumie zwróciłam uwagę, że trochę jakby głos mu się łamie. Ale myślę sobie spoczko, nie każdy musi lubić takie rozmowy a może to też jego pierwsza taka rozmowa. Ogólnie rozmowa była dość standardowa, powiedziałabym taka uzupełniająca pierwszą. Wtedy to Panu powiedziałam, że szukam pracy zdalnej, ponieważ jestem osobą z niepełnosprawnością. Szef szefów „no spoczko, popytam swojej księgowej” (która potem zamieniła się w kadrową, ale nie wnikam) i zlecił mi wykonanie 3 zadań (aby sprawdzić, jak sobie poradzę i jak ja się będę czuć przy takich obowiązkach). Zadania wykonałam, po czym była kolejna rozmowa z pytaniami „jak się z tym czułam”, „w którym miejscu poczułam się niepewnie” i takie tam. Na koniec rozmowy zlecono mi wykonanie 4 kolejnych zadań. Miałam z nimi drobne problemy, ale dostałam szansę na poprawienie zadania. 

Po wykonaniu zadania, kolejna rozmowa tym razem, że zdanie wykonanie prawidłowo i znów „Co sprawiło Ci największy problem?” itp. Nie dostałam żadnych informacji, które miały być od kadrowej, ale pojawił się pierwszy zgrzyt - szef szefów zaczyna kombinować, że skoro mogę pracować max 7 godz. to on mi obetnie pensję (proporcjonalnie – łaskawca). Zatkało mnie tak, że nawet nie byłam w stanie czegokolwiek wydukać (tym bardziej, że powiedziałam Panu, że przepisy prawa tak stanowią). Więc na drugi dzień wysłałam do niego maila z informacją, że te 7 godzin to jest uregulowane prawnie i dla osób z niepełnosprawnością ze stopniem znacznym traktowane jest jako cały etat. W związku z tym chcę otrzymać taką pensję, jaką podał w ogłoszeniu o pracę. Wszystko podparłam stosownymi źródłami w tym, przepisami. Pan mi tylko krótko odpisał, że skonsultuje to z księgowo-kadrową.

Wczoraj do mnie zadzwonił znów wspominając, że musi to z kadrowo-księgową omówić i znów zapytał czy nadal jestem pracą zainteresowana. Powiedział, że w takim układzie wysyła mi narzędzie pracy (słuchawki), zapytał, czy wolę kurierem czy paczkomatem a ja mam się zastanowić jakie chce jeszcze zadać pytania i ogólnie dokładniej zapoznać się z tym, z czym będę mieć do czynienia w pracy. Ucieszyłam się, że udało mi się znaleźć pracę. No i kilka godz. później dostałam info na maila, że będzie paczka kurierem. W żaden sposób nie dał mi do zrozumienia, że ma coś przeciwko temu, iż OzN może pracować max 7 godz. -powiedział tylko, że nie wiedział o tym.

Dziś mnie poinformował, że rozmawiał z księgową czy tam kadrową (mówił naprzemiennie) i nie ma w przepisach prawa pracy czegoś takiego jak praca zdalna – zaznaczę, że w ofercie pracy było napisane, że praca będzie odbywać się w trybie zdalnym. W trakcie rozmowy w 30 sek. znalazłam te przepisy, których niby nie ma w kodeksie a jemu dość stanowczo, ale uprzejmie zaznaczyłam, że praktycznie cała moja kariera to praca zdalna i absolutnie żaden pracodawca nie sprzeciwiał się temu. A on zaczął mi nawijać makaron na uszy, że się boi jakiś inspekcji czy co tam, i że on nie wie czy mi się ta praca będzie podobać (chłopie ustaliliśmy kilka dni wcześniej, że tak) i w ogóle a on nie chce mieć problemów. I, że w ogóle z tytułu niepełnosprawności przysługują mi większe prawa niż pracownikowi pełnosprawnemu i on nie wie co ma zrobić i w ogóle, i w ogóle on się boi inspekcji itd. i tego ze ja nie wiem jak się będę czuć w tej pracy.

Zaczął zmieniać front co do umowy, chciał mi wcisnąć umowę zlecenie na co ja się stanowczo nie zgodziłam i przypomniałam mu, że w ofercie pracy była mowa o umowie o pracę. W pewnym momencie miałam już dość tego makaronu i mu powiedziałam „to rozstańmy się na tym etapie”. Szef szefów zaczął się znów motać, to co z przesyłką (kurier jeszcze do mnie nie dotarł) itd. Ja mu na to, że po prostu odmówię przyjęcia i tyle. Pan szef coś tam mamrotał, że musi się zastanowić i takie tam, że do usłyszenia, ale ja miałam w głowie tylko soczyste „spierdalaj”. 

Komentarze