empatia po katolicku
„Jeśli twoja wiara prowadzi cię do pogardy, to może nie idziesz za Bogiem – tylko za własnym ego.” - bałaganiara
Ostatnio na Facebooku znajomego wpadłam na rozmowę, która była niczym kubeł zimnej wody na głowę, serce i resztki wiary w zdrowy rozsądek. Dotyczyła ona środowisk LGBT i wyglądała jak debata z alternatywnego wszechświata, w którym logika została porzucona na stacji „Miłość bliźniego”.
Cytuję (z literówkami i błędami, żeby nie było, że coś poprawiam – to się samo… obnaża):
„Środowiska lewicowe i tęczowe uważają, że orientacja ma podłoże genetyczne.Środowiska lewicowe popierają eugenikę, eutanazję, aborcję zwłaszcza jeśli badania prenatalne wykazałyby wady płodu.To może niech środowiska lewicowe i tęczowe staną na wysokości zadania i zaczną popierać badania prenatalne sprawdzające orientację przyszłego dziecka i proponować eliminację „niewłaściwych”. Wszak 1+2 = 3”
No geniusz. A potem posypały się komentarze, równie empatyczne jak komentarze pod filmem na YouTube:
„Jako heteryczka chcę mieć prawo wyboru orientacji dziecka – oczywiście dla jego dobra!”„Zgłaszam możliwość wychowywania dzieci przez wilki – wychowamy pokolenie tworzące Rzym!”„Byle hetero, bo to nie zaburzy ich osobowości :D”
Zatrzymałam się. Przeczytałam jeszcze raz. Serio? Czy ja właśnie wylądowałam w równoległym wszechświecie, gdzie logika poszła na bezterminowy urlop? Jak można w jednym zdaniu uważać się za wierzącego i porównywać bycie gejem czy lesbijką do „wady płodu”? Jeśli to żart, to poziomem bije suchary z podstawówki. Jeśli prowokacja – to z kategorii „najpierw spal most, a potem płacz, że nie masz jak wrócić”.
A ta „logika”, że środowiska LGBT kogoś „zmuszają do zmiany orientacji”? Godna doktoratu z absurdu, którego nikt nie kupi, nawet na aukcji z lipnymi dyplomami. Serio? Rozmawiałam z mnóstwem niehetero osób – nikt nigdy nie próbował mnie „zwerbować”, nachalnie adorować ani nie czułam się zachęcana do „zmiany drużyny”. Ludzie LGBT nie rekrutują do sekty. Oni po prostu istnieją.
Tolerancja to nie zgoda na wszystko. Ale to też nie cyniczny śmiech i układanie scenariuszy, jak wyeliminować tych, którzy żyją inaczej. Nie musisz zgadzać się ze wszystkimi. Nie musisz zmieniać swoich przekonań.
A teraz do sedna.
Zadaj sobie pytanie czy naprawdę chcesz, aby Twoją wiarę utożsamiać z drwiną, pogardą czy szukaniem kozłów ofiarnych? „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” – brzmi znajomo, prawda? A może... nie brzmi… dla Ciebie.
Jeśli "miłość bliźniego" kończy się tam, gdzie zaczyna się inność – to… cieszę się, że jestem ateistką.
Komentarze
Prześlij komentarz