moje granice, nie mój problem
"Nie jesteś odpowiedzialna za to, co inni czują, gdy ustalasz zdrowe granice. Jesteś odpowiedzialna za to, jak się czujesz, gdy ich nie ustalasz." – Nedra G.Tawwab
Zauważyliście, jak często miłość własna i stawianie granic są mylone z egoizmem? Jakby troska o swoje potrzeby była czymś niewłaściwym, niemal oburzającym. Jak śmiesz dbać o siebie! Zastanawiam się, skąd to się bierze – z wychowania, społecznych oczekiwań, a może z wygody tych, którzy przywykli do naszej uległości?
Dlaczego to, co zdrowe i potrzebne, bywa uznawane za złe? Czemu miłość własna jest mylona z egoizmem, a stawianie granic z brakiem empatii? Czy łatwiej żyć w świecie, gdzie inni zawsze ustępują?
Sama długo nie rozumiałam, jak ważne są granice. Przez lata nie stawiałam granic. Jako osoba z niepełnosprawnością byłam od dziecka „prostowana”, gdy tylko czegoś oczekiwałam lub zwracałam uwagę, że ktoś je przekracza. Miałam być „miła”, nie wymagać zbyt wiele, nie mieć ambicji i wdzięczna za wszystko – nawet jeśli dostawałam za mało albo coś mi nie odpowiadało. W końcu zrozumiałam, że to mnie niszczy. Zaczęłam mówić „nie”, dbać o swój czas i emocje. I co? Zamiast zastanowić się, dlaczego musiałam postawić granice, usłyszałam, że „zmieniłam się na gorsze”, że jestem „egoistyczna” i „za dużo wymagam”.
Nie jestem wyjątkiem. Osoby z niepełnosprawnością często słyszą, że nie powinny wymagać zbyt wiele, tylko być „wdzięczne” za wszystko. Gdy jednak mają ambicje, dążą do niezależności i domagają się szacunku – nagle są „niewdzięczne” albo „zarozumiałe”. Jak śmią chcieć więcej? Przecież ich rolą jest potulność, a nie walka o swoje. Może ludzie przywykli, że uległy zawsze będzie uległy? A może to szczególnie kobiety słyszą, że mają być „miłe” i ustępować, by nie zaburzać czyjegoś komfortu? Gdy zaczynam walczyć o siebie i odrzucam to, co mi szkodzi, otoczenie jest w szoku. Jak to, przestaję być „dyżurnym dostawcą komfortu”? Nie chcę być „miła i wyrozumiała” kosztem siebie? Czy szacunek to naprawdę zbyt wiele?
Nie da się ukryć, że jako kobieta z niepełnosprawnością odczuwam podwójną presję. Gdy mężczyzna stawia granice, jest „asertywny” i „pewny siebie”. A kobieta? Często „zimna”, „samolubna” albo „zbyt wymagająca”. Gdy do tego dochodzi niepełnosprawność, oczekiwania są jeszcze większe – mam być wdzięczna, cicha, uległa, jakby moja rola sprowadzała się do istnienia dla innych. Mężczyzna z niepełnosprawnością? On jakoś częściej „ma prawo” – do ambicji, związków, życia na własnych zasadach. Czy to przypadek, że kobietom z niepełnosprawnością tak trudno pozwolić na asertywność? Tak tylko myślę.
Niektórzy uważają poświęcenie dla innych za cnotę lub jedyny sposób na bycie wartościowym. Miłość własna i granice nazywają egoizmem – może dlatego, że sami nie potrafią ich stawiać albo przywykli do czyjejś uległości. Ale kochanie siebie nie oznacza lekceważenia innych. Stawianie granic to nie brak szacunku wobec nich, lecz szacunek dla siebie. Dbając o swoje zdrowie psychiczne, emocje i potrzeby, tworzymy zdrowsze i bardziej autentyczne relacje.
Wiem jedno: mam prawo do swoich granic i troski o siebie. Nikt mi nie wmówi, że to złe. A jeśli komuś to przeszkadza – to już jego problem.
Komentarze
Prześlij komentarz